wiem, że o tym ględzę do urzygu, ale muszę i będę. potrzebuję.
otóż osiągam pewien rodzaj równowagi.
nie ma ona nic wspólnego z tym, jak dotychczas żyłam, ale jest nieźle.
nie spałam w ciągu dnia.
nie zasłabłam podczas kąpieli.
uczyłam Giancarla pisania, czytania, liczenia i angielskiego i nie straciłam cierpliwości.
nie wypadło mi jelito do wc.
prawie nie boli mnie już szyja (szczególnie jak łyknę osiemnaście kropli Tramalu; czemu osiemnaście? bo to dawka przeznaczona dla dzieci lat 11, czyli osób ważących 45 kg, znaczy się tyle co ja).
ugotowałam dwudaniowy obiad, a Syn zjadł cały talerz kremu z zielonego groszku z grzankami, proszę o oklaski.
ani razu nie zatkałam rurki (no dobra, tylko raz wieczorem, cząstką mandarynki, więc to się właściwie nie liczy).
ponadto przeczytałam najświeższe wydanie
Focusa,
Newsweeka i
Wprost.
tak więc nie dość, żem sprawnie działająca fizycznie, to również intelektualnie jestem szprycha.
***
moje myśli natrętnie krążą wokół nowych członków naszego domu.
ma być kot i ma być pies.
co do kota to jakoś straciłam pomysł, jaki ma być pod względem osobowości.
jeśli chodzi o psa zafascynował mnie charakter do
ga kanaryjskiego.
a Niemąż chciałby owczarka niemieckiego.
a Giancarlo zgadza się na każdego psa, byleby nie miał długiej sierści.
no i mówił mi, że trochę boi się kotów.
więc może kot nie, tylko sam pies?
no nie wiem, nie wiem.